Katastrofa Smoleńska miała ogromny wpływ na przebieg wyborów prezydenckich w 2010 roku. Siłą rzeczy, ponieważ urząd prezydenta został zwolniony w tak dramatycznych okolicznościach – śmierci pary prezydenckiej i ponad dziewiędziesięciu innych pasażerów, zasiadających 10 kwietnia na pokładzie prezydenckiego Tupolewa. W szranki o fotel prezydencki stanęło w tej specyficznej kampanii dziesięciu kandydatów. Od początku za najpoważniejszych zostali uznani dwaj spośród nich, przedstawiciele dwóch najwięszych partii w polskim parlamencie – Prawa i Sprawiedliwości i Platformy Obywatelskiej. Jarosław Kaczyński, brat zmarłego prezydenta, musiał jednak zarówno w pierwszej, jak i drugiej turze, uznać wyższość sprawującego funkcję marszałka sejmu, drugiego największego kandydata, jakim był Bronisław Komorowski. Wyniki wyborów budziły w kraju spore kontrowersje, co oczywiste, jako że odbywały się niejako z katastrofą Smoleńską w tle, a wielu zwolenników prezesa Prawa i Sprawiedliwośći nie mogło pogodzić się z rezultatem wyborów – tym bardziej, że różnica między obojgiem kandydatów była naprawdę niewielka, a powyborcze sondaże jeszcze w nocy wskazywały często na możliwość zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego.